Z Mitrowicy jedziemy do miejscowości Decan, a następnie mijając posterunek KFOR, w którym stacjonują Włosi i pilnują starego monastyru, drogą 108 zaczynamy podjazd. Droga jest szutrowa, miejscami gładka, ale w przeważającej części bardzo dziurawa. Jesteśmy jedyną osobówką, która się nią skrobie. Zresztą ruch jest sporadyczny, ale jeżeli już ktoś się tu zapuszcza to jest to albo terenówka, albo motocykle crossowe. Kinga jest przerażona, do końca nie wiedziała gdzie jedziemy. Parę razy dziury są tak duże że przycieram hakiem o nawierzchnię. Kilka razy przejeżdżamy po drewnianych mostkach lub wprost przez strumień. Po kilku kilometrach mijamy hotel Kalaja e Decanit. Kinga myśli że tu się zatrzymamy na noc, ale ku jej przerażeniu jadę dalej. Zaczyna robić się szaro. Kilka kilometrów przejechane na pierwszym i drugim biegu zabrało dużo czasu. Wreszcie po następnych kilku kilometrach docieramy na miejsce. Dalej osobówką nie da się jechać. Dziury są już zbyt duże. Dla mnie to był super off road, dla dziewczyn raczej godzina strachu. Parkuję samochód kawałek za elektrownią wodną obok polany, na której jest restauracja Perroi Shqiptar. Brama jest zamknięta, ale widzę, że kręci się tam kilkunastoletni chłopak. Podchodzi do nas i zaczynamy rozmawiać. Pytam go czy możemy tu rozbić namiot – nie ma sprawy. Chłopak znika, Kinga kręci nosem na nocleg w namiocie, a ja niespiesznie, wręcz bardzo powoli wyciągam sprzęt. Znając gościnność tutejszych ludzi mam przeczucie graniczące z pewnością, że nie będziemy jednak obozować. Nie pomyliłem się. Tak jak się spodziewałem nie minęło pięć minut i widzę matkę z siostrą tego chłopaka idące do nas. Mówią że jeśli chcemy to mają pokój nad restauracją. Co prawda zaraz dodają że jest on mało komfortowy, że łazienka wspólna, ale ja już wiem że go bierzemy cokolwiek by to było, bo każdy pokój jest lepszy od namiotu. Okazuje się całkiem wystarczający dla trzech osób, cena również bardzo przystępna. Córka pyta czy jesteśmy głodni i proponuje że coś nam przygotują w restauracji. Jasne że jesteśmy głodni, cały dzień na kanapkach, ale jakoś nam tak niezręcznie. Trochę nam głupio bo jest 21:00 i wszystko już pozamykane. Nie ma sprawy, mama bardzo lubi gotować i mamy najróżniejsze dania. No to żeby nie robić wielkiego kłopotu i przygotowywanie nie przeciągnęło się do nocy prosimy o kurczaka z frytkami. Widać że jesteśmy dla nich atrakcją. Raczej nie mają tutaj dużego ruchu. Uruchomiły dla nas cała knajpę. Dostaliśmy naprawdę spore porcje, do tego surówki, pieczywo, piwo. Cena bardzo przyjemna dla portfela. Kiedy powiedzieliśmy że mamy zamiar wchodzić na Djeravicę, po chwili przyszedł ojciec z mapą i zaczął udzielać pomocnych wskazówek. Naprawdę byliśmy pod wrażeniem gościnności i otwartości tych ludzi. Porozmawialiśmy jeszcze gdzieś do 23:00, a potem zostawili nas samych w tej knajpie z całym dobytkiem. Rodzina mieszka w domu stojącym obok. Zmęczeni padliśmy momentalnie.