Spodziewałem się nowych kulinarnych doznań jakiejś jagnięciny, owoców morza, serów, wina, ale niestety bardzo się rozczarowałem. Poszliśmy kilka razy do knajpy, za każdym razem innej, żeby dać im szansę, i za każdym razem porażka. Za pierwszym razem zamówiliśmy coś co miało być niby kebabem, ale dostaliśmy tortillę zawiniętą w gazetę. Już kiedyś to widziałem ładnych parę lat temu w Bułgarii. Na wierzchu faktycznie był jakiś pomidor i ogórek i nawet kawałek mięsa, a pod tym upchane w tą tortillę takie rozgotowane, rozbabdźiane frytki z musztardą. Myślimy, no dobra, w fast foodzie czego można się spodziewać. Na drugi raz poszliśmy do restauracji nad samym brzegiem morza, takiej lepszej bo z obrusami na stołach. Czekamy, czekamy, w końcu przyszedł kelner. Zamówiliśmy kto co tam chciał, same owoce morza, bo podobno w Albanii najlepsze. Dostawaliśmy to każdy w innym czasie. Tak że jeden zdążył już zjeść, a inny jeszcze nic nie dostał. Ja sobie wymyśliłem ośmiornicę. Dostałem coś co w smaku przypominało starą oponę. Hmm… może mamy takiego pecha. Następnym razem idziemy do knajpy najbardziej obleganej przez turystów, bo w sumie jedynej, która nie jest fast foodem i jest w centrum – chociaż słowo „centrum” jest zdecydowanie na wyrost dla miejscowości, która ma trzy ulice. Nie pamiętam już co zamówiłem, ale dziewczyny wzięły risotto, bo o cokolwiek innego zapytały, to okazywało się że właśnie się skończyło. Kelner gryzmoli i gryzmoli na tej kartce, a następnie wygląda to w ten sposób, że wychodzi z kuchni z talerzem i łazi po całej knajpie od stolika do stolika i pyta kto to zamawiał. I tak z każdym talerzem. Sytuacja znana z poprzedniej knajpy. Każdy dostaje danie w innym czasie. A Kinga nic nie dostała. Natalia zdążyła już zjeść, ja ze swoim czekam, aż przyjdzie Kingi zamówienie. Po piętnastu minutach od momentu kiedy ja dostałem swoja porcję pytam geniusza kateringu kiedy dostaniemy wszystko co zamówiliśmy. Robi głupią minę, szuka coś w tych kartkach i po kolejnych dziesięciu minutach wyłazi z tym risotto i znowu zaczyna po drodze każdego pytać czy to jego. Wreszcie podchodzi do nas, ja aż kipię, a ten najspokojniej na świecie pyta czy to my zamawialiśmy. No debil. Naprawdę nie jesteśmy jakimiś przesmradzającymi francuskimi pieskami, ale risotto było rozgotowane i przypominało jakąś klajbrę. Wychodzimy stamtąd z awanturą. Ostatnie wyjście to grill bar. Tym razem ja nie dostałem niczego. Już mnie to nie zdziwiło :(
Na plus tego wszystkiego muszę napisać, że robiąc zwykłe zakupy w spożywczym przypomniałem sobie jak wyglądają normalne warzywa i owoce. Że ogórki nie są wszystkie równe, pomidory mają różne kolory, kształty i parchy, a owoce bywają poobijane. Tak wygląda naturalne jedzenie, a nie hodowane w jakichś szklarniach – laboratoriach. To miało smak, którego już dawno zapomniałem z czasów dzieciństwa. Najbardziej dawne czasy przypomniał mi biały ser.