Jadę tą szybką kolejką z lotniska i przez szybę oglądam przedmieścia Pekinu. W pewnym momencie wjeżdżamy w tunel i linia łączy się ze stacją metra. Przesiadam się i po drodze kupuję bilet, który kosztuje 2 RMB czyli naszą złotówkę. Na tym bilecie można jeździć ile się chce od momentu skasowania go do momentu opuszczenia metra przez bramki. Nie ma żadnych limitów przesiadania się czy długości jazdy. U nas byłoby do wyboru 38 rodzajów różnych biletów czasowych, przystankowych, strefowych, normalnych i nienormalnych, a tam proszę, jeden bilet równy dla wszystkich. Komunikacja miejska w Pekinie jest naprawdę tania, a jakość na całkiem wysokim poziomie. Oznaczenia są bardzo czytelne nawet dla kogoś kto pierwszy raz z nich korzysta. Każda stacja ma nazwy opisane chińskimi domkami i językiem angielskim, ponadto w każdym wagonie jest plan trasy z palącym się światełkiem gdzie akurat jesteśmy i są zapowiadane kolejne stacje również w dwóch językach. Kolejne składy podjeżdżają co 3 – 5 minut. Przejechałem więc kilka stacji, żeby następnie przesiąść się na kolejną linię jadącą już do ścisłego centrum, gdzie miałem hotel. Ponieważ Europejczyk w pekińskim metrze jest taką samą rzadkością jak Chińczyk w naszej komunikacji cały wagon gapił się na mnie od momentu wejścia do czasu kiedy wysiadłem. Kiedy się przesiadałem na kolejną linię nagle zobaczyłem to... morze ludzi i rzekę ludzkich głów płynącą tunelem, który ginął gdzieś tam w dali. Porwała mnie ta rzeka i chyba tylko dzięki temu, że gabarytowo jestem zdecydowanie większy od przeciętnego Chińczyka udało mi się dostrzec gdzie mam skręcić i w odpowiednim momencie wyrwałem się do drugiego tunelu prowadzącego na kolejny peron. Tu już wyraźnie było widać godziny porannego szczytu. Duży tłok, a do tego mają bardzo nieprzyjemny zwyczaj pchania się. No szlag mnie trafiał jak ciągle czułem na plecach czyjąś rękę, która mnie popychała, albo z boku dostawałem łokciem. Zauważyłem że peron od torów jest odgrodzony ścianą z pleksi a drzwi wagonów zatrzymują się w ściśle określonych miejscach, tak aby pokryły się z przejściem w tej właśnie ściance. Prawdopodobnie jest to zabezpieczenie właśnie przed tym pchaniem się żeby ludzie nie pospadali z peronu. Do tego na ziemi namalowane są żółte pasy pokazujące gdzie będą otwierały się drzwi, a już szczytem jest ubrany na jaskrawo człowiek z mikrofonem, który próbuje zapanować nad tym tłumem i ustawia pasażerów w kolejkę. Tu też miałem okazję zaobserwować jak rozwiniętą techniką dysponują, kiedy to jadąc pomiędzy stacjami na całej długości na ścianach tunelu były ekrany, na których wyświetlano reklamy. Fiuuuu, ale znaleźli sposób. Ponadto każdy Chińczyk już wtedy miał smartfona (oczywiście firmy no name) przez którego albo non stop rozmawiał, albo na nim grał. W ogóle są bardzo głośni, wcale się nie krępują głośno rozmawiać, a całkiem normalne jest to że znajomi stojąc na dwóch końcach wagonu prowadzą konwersację wrzeszcząc do siebie.
Dobra wysiadłem wreszcie z tego cyrku na jednej z najbardziej reprezentacyjnych stacji przy Wangfujing czyli ichnim deptaku i idę w kierunku Placu Tian anmen główną ulicą, szukając mojego hotelu. Wiedziałem w którą ulicę muszę skręcić i bez problemu ją znalazłem. Przy ulicy sklepik na sklepiku, knajpki, fryzjer, każdy metr wykorzystany. W całym tym natłoku szyldów i wejść przeszedłem ulicą 3 razy zanim znalazłem hotel. Byłem ciekawy czy o godzinie 9:00 się zamelduję czy będę czekał do południa. Okazało się że bez problemu od razu dostałem pokój. No i teraz hit. Pokoje jednoosobowe były umieszczone w ten sposób że były bez okien. Na początku czułem się nieswojo, bo cały czas musiało być zapalone światło, ale po jakimś czasie się przyzwyczaiłem.