Wyjazd do Pałacu letniego zabrał dość dużo czasu, dlatego też kiedy wracam idę od razu do mojej knajpki. Standardowa procedura. Jak tylko staję w drzwiach cała obsługa znika, ja paluchem w menu pokazuję szefowej na co dzisiaj mam ochotę, na stole od razu ląduje butelka piwa. Ciekawość miejscowych zwycięża dopiero kiedy przeciskam się umyć ręce. Wykukują z zaplecza, jakby pierwszy raz widzieli że ktoś myje ręce przed posiłkiem. Dzisiaj zamówiłem jakieś kluski/pierożki nadziewane mięsem i makaron z warzywami. Było pyszne. Za wszystko około 40 RMB – 20 zł.
Spojrzałem na zegarek i pomyślałem że jak się pospieszę to zdążę na ceremonię opuszczenia flagi na placu Tian'anmen. Idę więc dość szybkim krokiem i kiedy dochodzę do placu widzę już z daleka że flaga właśnie jedzie w dół. Cholera już drugi raz nie zdążyłem. Kręcę się trochę po okolicy i postanawiam wejść do sklepu o którym już wcześniej pisałem że ma w ofercie cokolwiek do jedzenia. Kupuję też do odkażenia ćwiartkę wódki. Na myśl o piciu ciepłej aż mnie wzdryga.
Zostaje codzienny punkt programu. Idę na robala. Dzisiaj ze spokojem przechadzam się wzdłuż straganów zastanawiając się co wybrać. Maleństwa typu świerszcze zostawiam bo w smaku będą pewnie takie same jak skorpiony które już jadłem. Na ogromne stonogi jednak się nie skuszę. Nawet jak dla mnie są odrażające. Kalmary czy podroby wieprzowe to mogę zjeść w Polsce. Znajduję jakieś kompletnie nieznane mi kulki nadziane na patyk. To będzie moje dzisiejsze wyzwanie. Okazuje się że są to kokony czy larwy jakiegoś chrząszcza. To było coś najpaskudniejszego co jadłem. Z wierzchu twarda skorupa, w środku papka. Zaraz poszedłem przepić to colą. Kończy się kolejny dzień pobytu w tym zaskakującym na każdym kroku mieście.