Wracamy głodni wieczorem po całodniowym wyjeździe, ale już nie spodziewamy się niczego dobrego na kolację. Nie pomyliliśmy się, dokładnie to samo co codziennie. Nawet teraz po takim czasie od tego wyjazdu powiem co tam jest dzisiaj na kolację. W bemarze po kolei w pierwszym pojemniku gotowana marchewka, w drugim smażone sardynki, w trzecim kalafior, w czwartym przypalona zupa szparagowa. Następnie przerwa, w której stoi kucharz i dłubie w nosie, a potem łapami bezpośrednio z pojemników wyżera jedzenie gości. Idźmy dalej. W kolejnym pojemniku szczątki kurczaka, w sumie to bardziej kości, dalej zimne gumowe frytki i najtańsza marketowa pizza. I to wszystko, już, koniec. Acha, jeszcze coś. Stoi kilka osób z obsługi, poza tym że są głośni to nic więcej nie robią. No i szczyt nad szczytami, łazi tam pełno kotów, również po stołach, które cały czas głośno miauczą żebrząc o jedzenie. Są też oczywiście nasze dwie gwiazdy od animacji, które wypełzły ze swojej nory na karmienie.
Rano sytuacja podobna czyli pomidory, ogórki, żółta maź udająca ser. Głośna obsługa wyżerająca nawet te pomidory z talerzy dla gości, koty, animatorzy i jakiś debil codziennie pytający się nas o numer pokoju. Co on obecność sprawdza?
No i hit porannego karmienia. Raz w życiu to tylko widziałem, nikt nigdy nie potrafił ugotować tak jajka jak tam. Jeżeli ktoś z was tak potrafi to proszę powiedzieć jak to się robi. Żółtko na twardo a białko konsystencji mydła w płynie. Dramat. Jak nam się taka glajda rozbiła na talerzu to już było po śniadaniu.