Widoczność około 20 metrów. Idziemy przez osadę pasterską z nosem wlepionym w nawigację. W pewnym momencie spotykamy starszego mężczyznę, którego pytam o drogę. Mgła jest taka, że prawie na niego wpadłem. Pokazuje kierunek, który pokrywa się ze szlakiem w wikiloc. Nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy i co przed nami. To są zupełnie dzikie góry. Bez żadnych szlaków, ścieżek, łańcuchów czy czegokolwiek. Jesteśmy całkowicie sami. Wchodzimy w pewnym momencie na dość dużą stromiznę gdzie nie ma przejścia. Musimy kawałek się cofnąć i trawersować. Straciliśmy tam trochę czasu i dużo sił, ale udało się to obejść. Przechodzimy przez przełęcz i schodzimy do kotła. Na nawigacji wydawało się, że to kawałek, ale to w linii prostej, a my teraz cały czas góra – dół. Robimy przerwę. Natalia jest już mocno zmęczona i proponuje, że skoro i tak nic nie widać to zróbmy sobie tutaj zdjęcia i powiemy, że byliśmy na szczycie :) Przekonuję ją, że nie po to jechaliśmy tyle kilometrów, żeby zawrócić kawałek przed szczytem. Drugiej szansy może nie być. Poza tym ja bym wiedział. Na chwilę mgła czy też chmura przechodzi odsłaniając kawałek góry przed nami. Patrzymy, a tam naprawdę strome podejście. Takie dla czterokopytnych. Szybko ustalamy drogę, którą będziemy wchodzić. Źle. Gdyby chmura odsłoniła jeszcze kawałek widzielibyśmy, że równolegle jakieś pięćdziesiąt metrów w prawo byłoby łatwiej. Decydujemy że idziemy. Jest naprawdę stromo. Idę pierwszy i wytyczam szlak. Natalia za mną, Kinga zamyka. Nie bardzo czego jest się chwytać rękoma bo kamienie są luźne i wszystko się osypuje. Muszę uważać żeby nogami nie zepchnąć czegoś na głowę Natalii, która jest bezpośrednio pode mną. Przylegamy mocno do ściany i uważamy żeby się nie odchylić do tyłu. Zachwianie spowodowałoby odpadnięcie i stoczenie się w dół, a o jakąkolwiek pomoc tutaj byłoby bardzo trudno. Brak zasięgu telefonu, do cywilizacji kilka godzin marszu. Wreszcie wchodzimy na wypłaszczenie. Teraz szybko ubywa dystansu i … pojawiają się oznaczenia szlaku. Chciałoby się krzyknąć: naprawdę? teraz? Kiedy najgorsze już za nami, kiedy błąkaliśmy się we mgle szukając jakiegokolwiek punktu odniesienia? Teraz kiedy droga jest już oczywista? Podchodzimy pod stożek szczytu góry. W dalszym ciągu nie widać szczytu, ale to już naprawdę niedaleko. Po 13:00 zdobywamy Djeravicę 2656 m.n.p.m. Kolejna góra do Korony Europy zaliczona. Pomiędzy prześwitami w chmurach robimy szybko fotki.