Następne kilka dni spędzamy nad basenem. Nie to że w ogóle nie ruszamy się z hotelu bo codziennie jedziemy rano na zakupy do spożywczaka i wieczorem połazić po miasteczku. Dziewczynom się podoba. Rano przywożę świeże pieczywo, warzywa, owoce, sery na śniadanie. Potem kilka godzin na przemian basen, leżak, basen, leżak. Po południu Kinga albo zrobi jakiś obiad ze słoika, albo zjedziemy na dół do miasteczka coś zjeść i obowiązkowo na lody. W hotelu towarzystwo bardzo międzynarodowe, co daje fajny efekt kiedy wieczorami schodzimy się, żeby oglądać mecze na Euro. W samym Himare, chyba połowa wszystkich turystów to Polacy. Język ojczysty słychać wszędzie. Jak zawsze chcieliśmy trochę pojeździć po kraju, w którym wypoczywamy, ale nie wyszło z dwóch powodów. Pierwszy to straszne upały. Żadna przyjemność smażyć się w bardzo wysokiej temperaturze zwiedzając zabytki, którym trzeba poświęcić kilka godzin, a jedyne ukojenie znaleźć w klimatyzowanym samochodzie. Druga przyczyna to, żeby gdziekolwiek pojechać trzeba znowu katować auto na tym podjeździe między Himare a Orikum. I tak oto będąc w Albanii nie widziałem ani jednego bunkra. Niemożliwe stało się faktem, a przecież znane jest powiedzenie, że jeśli po przebudzeniu pierwszą rzeczą jaką zobaczysz jest bunkier to na pewno jesteś w Albanii. Za to były kozy. Wszędzie ich pełno, a pod naszym hotelem zamieszkiwały jakiś dom, który był dopiero w budowie. Łaziły wszędzie gdzie chciały i dla dzieciaków stanowiły atrakcję. Pewnego dnia przychodzi Natalia i mówi że kozy żrą nasz samochód na parkingu :)