Kolejne dwa dni spędzamy na plaży, a wieczory na zabawach w Lloret. Jeden z nich trochę pochmurniejszy – co wcale nie znaczy że chłodny wykorzystujemy żeby zobaczyć miejscowy zameczek stojący nad samym brzegiem morza. Niestety jest zamknięty, a z bliska wydaje się on całkiem współczesny. W barze na plaży serwowane są ogromne drinki i koktajle. Cena też jest dość wysoka, ale przecież nie można sobie wszystkiego odmawiać. Tym bardziej że mojito podawane w litrowym dzbanku – bo szklanką to ciężko nazwać - jest zrobione z prawidłowych surowców. Czyli – teraz uwaga do wszystkich pseudo barmanów i pseudo restauratorów robiących u nas drinki z soków z kartonika lub co gorsza używających o zgrozo kwasku cytrynowego. Mojito robimy z: soku wyciśniętego z limonki, do tego nie zaszkodzi pokroić limonkę i ją dorzucić – a niech sobie pływają kawałki, dalej cukier, świeże liście mięty, porwane, albo rozduszone razem z tą limonką, wtedy dają więcej aromatu, biały rum, bo to przecież drink alkoholowy, lód – dużo bo na plaży jest gorąco i wodę. I tak podanego drinka można sobie długo sączyć siedząc pod palmą, ciesząc się ciepłem słońca i szumem morskich fal :)