Jak zawsze już zimą zaczęliśmy kombinować gdzie tym razem spędzimy wakacje. Decyzja co do kraju była szybka. Właściwie od razu było wiadomo, że jeżeli poprzednio jechaliśmy w lewą stronę mapy, to teraz pojedziemy w prawą. Grecja – było to oczywiste. Kraj o którym myśleliśmy od dawna. Pełen antycznych zabytków, pięknych wysp, pysznego jedzenia i wina. Jeżeli co do wyboru kraju nie było wątpliwości, to już z konkretnym miejscem był problem. Miejsc które chcieliśmy zobaczyć było mnóstwo. Zaczęliśmy stopniowo zawężać nasze pole. Ze względu na koszty przepraw promowych w pierwszej kolejności odpadły wyspy. W dalszej kolejności poleciało Chalkidiki – dla nas za spokojne i daleko trzeba dojeżdżać do atrakcji. No to zwycięzcą została Riwiera Olimpijska. Jak zawsze przejrzeliśmy zdjęcia plaż i miejscowości i wybraliśmy Nei Pori. Z poszukaniem kwatery nie było wcale łatwo. Okazało się że Grecy są na tyle leniwi, że nie chce im się wystawiać swoich ogłoszeń indywidualnie. Wolą sprzedać całą swoją pulę wolnych pokoi na sezon jakiemuś pośrednikowi za pół ceny i niech on się martwi. Trochę trwało zanim zrozumieliśmy jak to działa i że nie ma co szukać indywidualnych ogłoszeń. W końcu dotarliśmy do biur zajmujących się kwaterami. Kiedy już je znaleźliśmy wybór był ogromny. Wybraliśmy apartament z widokiem na Morze Egejskie, który od plaży oddzielała tylko ulica, w cenie 25 euro za dobę (nie za osobę).
Mając już doświadczenie z poprzednich wyjazdów reszta przygotowań poszła bardzo sprawnie. Ponieważ byliśmy ciekawi stolicy Węgier, postanowiliśmy zatrzymać się po drodze na dzień w Budapeszcie. Drugi nocleg, gdzieś gdzie wypadnie, trudno oszacować, będziemy szukać. Jeszcze tylko zielona karta, która jest potrzebna na Macedonię, dobry humor i jedziemy.