Droga z Poznania do Budapesztu bez historii więc nie ma nad czym się rozpisywać. Do miasta przyjeżdżamy około 16:00. Już na wjeździe zrobiło na nas wrażenie. Jest wspaniałe, ogromne i zachwyca architekturą. Rezerwując naszą kwaterę przed wyjazdem kierowaliśmy się tym żeby była oczywiście za rozsądną cenę, ale też jak najbliżej centrum. No i znaleźliśmy taką, która spełniała oba wymagania, a przynajmniej tak nam się wydawało. Miał to być hostel przy samym starym mieście. Podjeżdżamy pod wskazany adres, a tam wielka stara kamienica. Trochę zdezorientowani szukamy czy pod tym adresem jest może jeszcze jakiś inny budynek, ale widzimy wizytówki włożone w bramie świadczące o tym że dobrze trafiliśmy. Hmmm.... O co chodzi? Udało nam się wejść do środka, wszędzie normalne mieszkania. Znajdujemy nasz adres, dzwonimy do drzwi, nikt nie otwiera. W końcu postanawiamy zadzwonić pod numer telefonu, który był na leżących wkoło wizytówkach. Dzwonimy... hehe, do Węgra... hehe. Myślę, jak my się z nim dogadamy, wszak wiadomo że węgierski jest bardzo znanym i przez wszystkich rozumianym językiem :) Na szczęście mówi po angielsku. Mówi że będzie za 15 minut. Faktycznie za chwilę zjawia się facet około pięćdziesiątki w rozpiętej koszuli, bermudach i z kompletnie nie pasującą do tego wszystkiego skórzaną teczką, w której prowadzi całe biuro. Wyciąga grafik i mówi że wszystko ok, ale nie będziemy nocowali tutaj tylko w innym miejscu jakieś 300 metrów dalej. No dobra, idziemy. W między czasie rozmawiamy z nim i okazuje się że ma w centrum kilka mieszkań, które wynajmuje turystom zatrzymującym się na krótko w mieście. Nawet ma jakieś powiązania z Polską i coś tam potrafi powiedzieć po polsku. Pytam o jakieś knajpki z węgierskim jedzeniem, które mógłby nam polecić. Wskazuje akurat mijaną i mówi że tutaj jest bardzo dobre. Zresztą takie właśnie normalne knajpki jak i ogródki, a przede wszystkim piwnice mające swój niepowtarzalny urok mijamy co kawałek. Kolejna kamienica, labirynt korytarzy, stajemy przed następnym mieszkaniem. W środku... no cóż, szału nie ma, ale za tą cenę i to w takiej lokalizacji nie ma co wymagać. Pytam jeszcze o samochód czy tu jest bezpieczny czy lepiej go przestawić. Uśmiecha się i mówi że na tej ulicy są dwie synagogi i jest bardzo dobrze monitorowana, lepszego miejsca nie znajdziemy. Pomaga nam „nakarmić” parkomat i umawiamy się gdzie zostawię mu klucze do mieszkania. Oczywiście nie mamy naszemu nowemu znajomemu absolutnie za złe, że nie nocujemy tam gdzie mieliśmy pierwotnie i oglądaliśmy zdjęcia konkretnej kwatery w internecie. To jest właśnie to co nas ciągnie w naszych podróżach w nieznane. Ta przygoda, to że niewiadomo co za chwilę się wydarzy, gdzie będziemy i co będziemy robili. To co odróżnia nasze wyjazdy od sterylnych wycieczek wykupionych w biurze podróży, gdzie wszystko podane jest na przysłowiowej tacy, nad wszystkim czuwa rezydent i spełniana jest każda zachcianka. Tu sytuacja zmienia się dynamicznie i trzeba się do niej dostosowywać.