Jednym z naszych celów było wejście na Olimp. Jedziemy więc rano do Litochoro i dalej wijącą się serpentynami drogą pod górę. Po drodze zatrzymujemy się przy opuszczonym monastyrze Dionisiou i idziemy ścieżką w dół do Świętej Jaskini. Tu większość turystów zawraca, ale my postanawiamy zejść stromą ścieżką jeszcze kilkaset metrów niżej, wzdłuż strumienia. Ponieważ jest naprawdę gorąco, wpadamy na pomysł żeby wykąpać się w górskim potoku. Woda jest bardzo zimna i szybko studzi nasze rozgrzane ciała. Wracamy do samochodu i jedziemy dalej mocno pod górę, wąską drogą do parkingu, z którego wchodzi się na szlak wiodący w stronę masywu Olimp. Jest już około 14:00 kiedy ruszamy pod górę. Na początku szlak wiedzie wśród drzew, jest dość szeroki, a w niektórych miejscach porobione jest coś w rodzaju stopni. Od samego początku zwracamy uwagę że... jakby to delikatnie powiedzieć... szlak jest cały obsrany przez jakieś zwierzęta. Czasami ciężko znaleźć miejsce gdzie można nogę postawić, nieprzyjemny zapach i do tego roje much. Za to w porównaniu z polskimi górami ruch jest niewielki. Owszem spotyka się ludzi, ale nie są to takie tłumy jak w Tatrach. Po niecałej godzinie docieramy do ławki przy której robimy sobie postój. W pewnym momencie słyszymy dzwonki, takie które zakłada się zwierzętom. Dźwięk staje się coraz głośniejszy i w zza zakrętu wyłania się przewodnik prowadzący całą kolumnę mułów objuczonych towarem. W ten sposób dostarczany jest towar do schroniska w górach. Nie ma innej możliwości, nie ma tam innej drogi. Teraz już wiemy co tak zanieczyszcza szlak. Córka od razu nadaje im przezwisko „obsrańce” J Później przeczytamy że całe szczęście iż natknęliśmy się na ten konwój w trochę szerszym miejscu, ponieważ zwierzęta kiedy napotykają turystów i jest wąsko na szlaku często torują sobie drogę kopytami. Ruszamy dalej, idziemy jeszcze półtorej godziny, a tu szczytu jeszcze nawet nie widać na horyzoncie. Docieramy do szerokiego zakrętu z dużym rumowiskiem skalnym, gdzie chociaż nie ma żadnego wyznaczonego miejsca, właściwie wszyscy robią sobie postój. Jest to mniej więcej w połowie drogi między parkingiem, a schroniskiem. Kto się wspinał tym szlakiem na pewno kojarzy to miejsce. Patrzę na zegarek, nie mamy pojęcia ile jeszcze do celu, a trzeba jeszcze mieć czas na powrót. Z wielkim żalem podejmujemy decyzję że jednak wracamy. Można powiedzieć że nie byliśmy gotowi na spotkanie z Zeusem i nie wpuścił nas do siebie. Właściwie to trzeba się przyznać, że poszliśmy w góry nieprzygotowani. Nie wiedzieliśmy jak długie jest to podejście i czego się tam spodziewać. Obiecujemy sobie jednak, że wrócimy tu jeszcze i wejdziemy na Mytikas - najwyższy szczyt Grecji. Okazało się, że zawróciliśmy w najlepszym momencie, ponieważ zejście zabrało nam tyle czasu, że zjeżdżając już dalej samochodem obserwujemy wspaniały zachód słońca właśnie za tym masywem, na który się wspinaliśmy.