Do Dubrovnika przyjeżdżamy około 17:00. Znaleźliśmy miejsce do zaparkowania, jakiś ogromny piętrowy parking oddalony około 20 min pieszo od starego miasta. Znalezienie miejsca bliżej graniczy z cudem, musiałby akurat ktoś wyjeżdżać, a i tak zaraz będzie kilku chętnych na to miejsce. Przeszliśmy się trochę po starówce i postanowiliśmy wejść na mury. Było około 18:00 i to była najlepsza pora. Wcześniej było tak gorąco że na odkrytych murach można było spłonąć żywcem. Obejście całego starego miasta murami dookoła zajmuje około 1,5 godziny. Warto, naprawdę warto. Karmimy oczy wspaniałymi widokami, a ciało świeżo wyciskanym sokiem z pomarańczy. Po zejściu snujemy się jeszcze uliczkami, Natalia bierze udział w pokazie papug, które po niej chodzą i nawet nie zauważamy kiedy robi się ciemno. Po zmroku miasto jest rewelacyjnie oświetlone. Pełno knajp skąd dobiegają wesołe głosy turystów i czuje się wspaniałe zapachy najróżniejszych dań. Ceny trochę zaporowe. Typowo sielski wakacyjny klimat. Żałujemy że nie mamy tutaj czegoś zarezerwowanego na jedną noc bo już nam się nie chce wracać. Powoli jednak pod górę człapiemy do naszego samochodu.
W drodze powrotnej zatrzymuję się na stacji w Bośni żeby zatankować. Wychodzi młody chłopak, patrzy na rejestrację i mówi „Polska”. Przytakuję „Polska”. Widzę że jest zainteresowany. Swoją drogą jak niesamowicie w czasie Euro 2012 wzrosła świadomość wśród Europejczyków o istnieniu takiego kraju jak Polska, o miastach i w ogóle. Patrzy dalej na rejestrację, pierwsze litery PO. Zaczyna coś kombinować z nazwami, w końcu pyta jakie miasto. Mówię że Poznań. Błysk w oku i uśmiech na twarzy. „Hrvatska igra u Poznan”. Już mam nowego kolegę. Rozmawiamy chwilę, uścisk dłoni na pożegnanie i dalej w drogę. Na kwaterę wracamy około 1:00.