Drugiego dnia pogoda nic się nie poprawiła. W dalszym ciągu gluty z nieba lecą, zimno i wieje. Stwierdziliśmy że drugi raz z samochodem nam się pewnie nie uda więc jedziemy autobusem i metrem do centrum. Nasza droga wiodła oczywiście przez stary rynek, gdzie dalej odbywał się jarmark, i dalej w kierunku Mostu Karola. Tu zaobserwowaliśmy ciekawe zjawisko. Przed wejściem na most jest przejście dla pieszych ze światłami. Ponieważ ruch pieszy jest w tym miejscu bardzo duży, na światłach po obu stronach zbiera się za każdym razem tłum ludzi. W momencie kiedy zapala się zielone i ruszają ludzie z obu stron jezdni, wygląda to tak jakby nacierały na siebie dwie armie i gdzieś na środku dochodzi do starcia. Brakuje tylko podkładu dźwiękowego z bitwy pod Grunwaldem. Po paru grzańcach śmialiśmy się do łez. Idziemy na Most Karola, a tam wiadomo stoją z obrazkami, pamiątkami i grają kapele żywcem wyjęte z lat 70-tych. Coś w stylu „Jożin z bażin” facet grający na tarce do prania i taka tam ogólna cepelia. Dalej pod górę do katedry i zamku na Hradczanach. Ale zanim tam dotarliśmy, zasiedliśmy na godzinkę w pewnej piwniczce żeby się rozgrzać znanymi nam już napojami. Przy katedrze i zamku wiało tak, ze ledwo dało się iść. Trochę się pokręciliśmy i poszliśmy w kierunku złotej uliczki. I tu zaskoczenie. Wejście na Złota Uliczkę płatne i to niemało, więc sobie podarowaliśmy. Za to znaleźliśmy coś w stylu winnicy, gdzie oczywiście skorzystaliśmy z ... grzanego wina. Zeszliśmy na dół do Wełtawy gdzie wciągnęliśmy po jakiejś wielkiej kiełbasie z grila i poszliśmy zobaczyć senat, który wcześniej widzieliśmy z góry. Dalej znowu w kierunku starego rynku i nawet na chwilę wyszło słońce. Na rynku musiałem spróbować smażonych bramborów, które facet wycinał czymś założonym na wiertarkę w taki sposób, że miały kształt falbanek jakie powstają na przykład po ostrzeniu ołówka. W smaku oczywiście nie różniły się od zwykłych frytek, ale stoisko robiło furorę właśnie kształtem tych pyrów.
Późnym popołudniem wracamy zmarznięci do hotelu, po drodze zahaczając o spożywczaka gdzie kupujemy po kilka piw z nastawieniem że dzisiaj wieczorem zabalujemy. Po kolacji, jak zawsze wątpliwej jakości poszliśmy do pokoju gdzie od razu otwarliśmy sobie po piwku. Męczyłem je strasznie, aż w końcu zasnąłem w ciuchach. No to pobalowałem :)