Dzień szósty postanowiłem spędzić bez zabytków. Pojechałem więc na zakupy do znanego mi już Silk Marketu. Na dole znajdują się stoiska z walizkami – pewnie po to żeby idąc na kolejne piętra było w co pakować zakupy. Już od jakiegoś czasu chciałem kupić jakąś dużą walizkę na kółkach i miałem nadzieję że tu coś znajdę. Wchodzę do sklepu i od razu stoi przy mnie młody chłopak. Wita się ze mną po angielsku, a ja do niego po chińsku – nihao. Widzę że zbiło go to trochę z tropu, że się nie spodziewał. Pyta czy mówię po chińsku, a ja się śmieję i mówię że na „dzień dobry” mój chiński się kończy. Trochę się pośmialiśmy zapytał skąd jestem, kiedy usłyszał że z Polski wycedził standardowe dzień dobry, jak się masz. No to byliśmy kwita. Mówię mu że szukam dużej dobrej walizki i nie chcę plastikowej skrzynki. Zaraz sięgnął z regału, zaczął demonstrować, wylewać na nią wodę, skakać po niej, pokazywać wszystkie kieszenie, stawać na wyciągniętej rączce. W sumie mówię ok, ale marka zupełnie nieznana. Uśmiechnął się i mówi że to bez znaczenia, bo markę mogę mieć jaką chcę i wyciąga z kieszeni pełną garść różnych logo firm produkujących walizki pytając które ma przypiąć. Pośmialiśmy się, cenę utargowałem na zadowalającą nas obu, a walizka mimo kilku lat i wielu podróży do tej pory dobrze mi służy, czyli nie wszystko co chińskie to syf.
Idę dalej z myślą kupienia dla żony jakiejś ładnej torebki. Rozumiecie mój stres. Facet chce kupić żonie torebkę i żeby jeszcze jej się podobała – niewykonalne. A to kolor nie ten, a to zamek nie taki, a to jakieś frędzle – makabra :) Podchodzę do jednego z wielu stoisk i pokazuję kobiecie zdjęcia jakie miałem w ipadzie, mówiąc że mniej więcej takich modeli szukam. Ona mi mówi że mam siadać i czekać, a sama otworzyła jakieś małe drzwiczki przy samej podłodze i się tam wczołgała. Zrobiłem wielkie oczy ale siedzę. Po kilku minutach wyczołguje się z powrotem trzymając w ręku torebkę. Rozgląda się dookoła niepewnym wzrokiem i odpakowuje... CHANEL. Jestem pewien że była to prawdziwa torebka Chanel, za którą w Europie wołają kilka tysięcy, a szyta jest pewnie w Chinach albo Bangladeszu. Tak delikatnej, a zarazem mocnej skóry nie miałem do tej pory w rękach mimo iż naprawdę wiele skór widziałem. Bardzo ładnie odszyta, z certyfikatami, arcydzieło. Sprzedawczyni cały czas niepewnie się rozglądała, nie pozwoliła mi zrobić zdjęcia i ciągle powtarzała „zakazane”. Przemknęła mi przez głowę myśl że można by to dobrze sprzedać, ale z drugiej strony mogą być kłopoty na lotnisku. Ale co tam pytam ile za to chce, a ona standardowa ich odpowiedź: a ile dasz? No i tutaj mam problem, bo bez możliwości sprawdzenia ile takie cudo kosztuje nie byłem w stanie podać realnej kwoty. Delikatnie się wycofałem i podziękowałem. Żonie kupiłem w sklepie obok torebkę Diora co do której nie było wątpliwości że poza napisem Dior nic więcej w sobie z Diora nie ma :) Aczkolwiek podoba się i używa jej do tej pory na jakieś bardziej eleganckie okazje.
Poza tym kupiłem jeszcze polar Abercromby, który nosi do tej pory. Sprzedawca prosił mnie żebym mu chociaż na ciastko dał zarobić, ale dobrze wiem że zarobił na tort. Sobie buty Ecco, córce czapkę mandaryńską, jakieś koszulki, okrągły słomiany kapelusz, do tego kilka różnych herbat i jeszcze jakieś pierdoły. Tak naprawdę to mają tam bardzo dużo towaru dobrej jakości. Mają oczywiście też bardzo tandetne towary, ale to od razu widać i nie warto tego kupować mimo iż jest bardzo tanie. Zasada jest taka że cenę którą podaje sprzedawca dzielimy przez pięć i to jest nasza cena. Wtedy zaczyna się lament, że to niemożliwe, że nasza cena go zabija. Jeśli to przetrzymamy, poda dużo niższą cenę, wtedy trzeba delikatnie podnieść swoją ofertę. I tak dalej. Dobrym pomysłem jest powolne wychodzenie ze sklepu, wtedy cena zaczyna spadać błyskawicznie. ¼ ceny wyjściowej to dobra cena, za którą jeśli uda się kupić to obie strony będą zadowolone.