Rano pobudka o 5:30. Zamawiamy w barze herbaty i robimy sobie kanapki z paprykarzem. Przed 6:00 wychodzimy zobaczyć wschód słońca. Jest dość chłodno, ale to dopiero preludium tego co nas czeka. Zostawiamy duży plecak w schronisku. Bierzemy tylko potrzebne rzeczy. Ja biorę plecak, który niosła Kinga. Kinga bierze plecak Natalii. Natalia idzie bez obciążenia. Zakładamy wszystkie ciuchy jakie mamy. 6:15 wychodzimy ze schroniska. Lubliny wyszły 5 minut przed nami. Będziemy wielokrotnie mijać się nawzajem na szlaku by ostatecznie iść razem. Po około pół godzinie wychodzimy na otwartą przestrzeń i dostajemy się w bardzo silny lodowaty wiatr. Mam wrażenie że nie jestem w ciepłej Grecji tylko gdzieś pod kołem podbiegunowym. Idziemy tak około godziny, gdzie tylko możemy chowamy się za skałkami żeby trochę odpocząć, złapać oddech i nie marznąć. Kinga przechodzi poważny kryzys. Ma problemy z oddychaniem, wyraźnie odstaje od nas. Co jakiś czas czekamy za nią. Wygląda naprawdę kiepsko. Zaczynam zadawać sobie pytanie, co jeśli nie będzie w stanie iść dalej? W głowie przelatują mi 3 rozwiązania.
Sprowadzić ją do schroniska i ponownie wchodzić z Natalią. Wejdziemy gdy już będą chmury, ale wejdziemy.
Zaryzykować, zejdzie sama do schroniska, a my idziemy dalej.
No i trzecie najgorsze – zawracamy. Zeus uznał nas drugi raz za niegodnych żebyśmy mu przeszkadzali.
Robimy przerwę. Kinga łapie oddech. Może to była jakaś zadyszka. Może zbyt duża różnica wysokości w tak krótkim czasie. Wczoraj byliśmy na poziomie 0 mnpm, dzisiaj już jesteśmy na jakieś 2500 mnpm. Całe szczęście dochodzi do siebie. Zmieniamy kierunek marszu i wiatr trochę słabnie. Idziemy teraz jakieś 3 metry poniżej grani i wiatr przelatuje nad nami. W pewnym momencie widzę w kotlinie pasące się dzikie konie, a po chwili w odległości może 15 – 20 metrów przed nami pojawia się kozica. Patrzymy na nią, ona na nas i po kilku sekundach wybiega całe stado. Pięknie nam się zaprezentowały i pobiegły w tą sama kotlinę w której były konie, aby razem korzystać z wodopoju. Po około 3,5 godzinie dochodzimy do miejsca gdzie kończy się mozolne człapanie, a zaczyna strome podejście – takie dla czterokopytnych. Tutaj zostawiamy za skałami już wszystko i idziemy bez plecaków. Wiatr ucichł, zrobiło się cieplej, wyszło piękne słońce. Zaczyna się wspinaczka: ręka, noga, ręka, noga. Patrzymy oboje z Kingą na Natalię czy się nie boi i czy sobie poradzi. W końcu ma dopiero 9 lat! W razie czego Lubliny pożyczyły ze schroniska linę do ubezpieczenia, bo też idą z chłopcem w jej wieku. A Natalia okazała się najlepsza z nas wszystkich. Jak kozica wdrapywała się na szczyt. Widoki po drodze są powalające, a w pewnym momencie widzimy coś co na długo zapadnie mi w pamięci. Jesteśmy powyżej trasy przelotu helikopterów. Właśnie przeleciał pod nami kierując się z jednego ze schronisk gdzieś w głąb lądu.
O 11:30 stajemy na szczycie. Mitikas – najwyższa góra Grecji – 2917 mnpm zdobyta. Wpisujemy się do pamiątkowej książki, która jest na szczycie i cieszymy oczy niezapomnianymi widokami.