Wejście na Mitikas było jednym z powodów dla którego przyjechaliśmy na wakacje właśnie tutaj. 2 lata wcześniej byliśmy zupełnie nieprzygotowani, nie wiedzieliśmy czego się spodziewać i po kilku godzinach zawróciliśmy ze szlaku żeby zdążyć przed nocą zejść z gór. Tym razem byliśmy dobrze przygotowani. Wiedzieliśmy że jest to wejście 2 dniowe. Żeby cokolwiek zobaczyć ze szczytu trzeba być na nim przed godziną 12:00. Pogoda jest tam stała i codziennie wygląda tak samo. W południe przychodzą gęste chmury i mniej więcej do 17:00 ze szczytu nic nie widać. Tak więc plan następujący. Pierwszego dnia kilkugodzinne podejście do schroniska. Tam nocleg i o wschodzie słońca wyjście na szczyt.
Około południa dojeżdżamy do Prioni. Tutaj kończy się droga. Na parkingu pełno aut i nie ma gdzie zaparkować - sobota. Grecy przyjeżdżają, idą do knajpy na obiad i wracają. Tak u nich wygląda obcowanie z górami. Ze swoimi wielkimi brzuszyskami sam przyjazd dla nich jest tutaj wyprawą i nie ma mowy żeby przeszli się choć z kilometr. Kinga na parkingu czatuje na miejsce, a ja w samochodzie przyczajony krążę. Po jakimś czasie wreszcie jest, któryś z grubasów już się napasł i wraca. Zaraz zająłem jego miejsce. Zależało mi na tym żeby stać na parkingu, choć nie jest on w żaden sposób strzeżony, ale nie chciałem zostawiać samochodu na noc na poboczu drogi. Przebieramy się, ładujemy zapasy wody i jedzenia do plecaków. Zabieramy śpiwory i ciepłe ciuchy. Każdy, nawet Natalia niesie plecak z wodą dla siebie i jedzeniem. Kilka godzin mozolnego marszu pod górę. Mijamy miejsca znane z przed 2 lat. Całe szczęście szlak nie jest tak bardzo obsrany przez muły jak wtedy. Pisałem o tym w poprzednim blogu z Grecji. Czasami nie było gdzie postawić nogi. Po półtorej godzinie dochodzimy do charakterystycznej ławki, po kolejnych dwóch do miejsca gdzie doszliśmy poprzednim razem. Z plecakiem i w wysokiej temperaturze, oganiając się od przeróżnych owadów idzie się ciężko tym bardziej, że podejście ani na moment nie odpuszcza. Po około 5 i pół godzinach docieramy do schroniska, w którym zatrzymamy się na noc. Uwaga jeśli nie nocujesz w schronisku, ani nie zamawiasz czegoś z ich kuchni, za pobyt na terenie schroniska jest pobierana opłata. W praktyce nie usiądziecie na ławce i nie zjecie swojej kanapki bo zaraz przy was stoi pracownik schroniska i zaprasza do kasy. Okazuje się, że niepotrzebnie niosłem trzy śpiwory, bo mają na miejscu ciepłe, grube koce, oraz wzięliśmy za dużo wody. Co prawda nigdzie po drodze do schroniska nie ma możliwości nabrania wody ze strumienia, ale przed samym schroniskiem jest źródełko i można uzupełnić wszystkie zapasy jeszcze za darmo. Po pewnym czasie orientujemy się że oprócz nas w schronisku jest sześcioosobowa rodzina Polaków z Lublina. Siedzimy razem wieczorem przy kominku i opowiadamy swoje przygody.
Z informacji praktycznych:
w 2013 roku nocleg w schronisku: osoba dorosła 12 euro, dziecko 8 euro, spagetti 7 euro, piwo 2,5 euro, prysznic – nikt się nie odważył bo woda miała taką temperaturę, że aż dziw, że nie leciały kostki lodu.
Czas przejścia na szlakach – jak w Polsce masz 3 godziny na tabliczce, to robisz to w 2, a tam chyba wzięli rekord z jakiegoś biegu. Dla normalnego człowieka nieosiągalne.