Z żalem wyjeżdżamy od naszych gospodarzy. W planach mieliśmy pojechać teraz w góry w Albanii i wejść na Korab, ale moje pięty bardzo ucierpiały i nie będę w stanie założyć wysokich butów. A skoro mogę tylko klapki, no to jedziemy nad morze. Dziewczyny jakoś nie protestują. Też wolą poleżeć i poopalać się, niż jak je ciągnę po jakichś kamlotach. Co prawda w Albanii nad morzem spodziewani jesteśmy dopiero za dwa dni, ale jesteśmy przekonani, że spokojnie uda się znaleźć nocleg. Granica kosowsko – albańska to tylko formalność. Albania zaskakuje nas pięknymi widokami i dobrą jakością dróg. Od miejscowości Prizren w Kosovie wjeżdżamy na autostradę, którą z małymi przerwami pojedziemy kilkaset kilometrów. Wszystko to nowe odcinki, które często nawet jeszcze nie są pozaznaczane na mapie. Zresztą w miejscach gdzie nie ma autostrady trwają prace i widać, że mają już kolejne odcinki, które za chwilę będą łączyć z już istniejącą drogą. Początkowo jedziemy przez góry. Widoki są przepiękne. Po jednej stronie rzeka, po drugiej wysokie zbocza. Po jakimś czasie zaczynamy jechać prostą jak stół drogą na południe wzdłuż wybrzeża. Styl jazdy Albańczyków przypomina kraje arabskie, więc trzeba mieć oczy dookoła głowy. No i oczywiście na drogach 80% aut to mercedesy. A dlaczego? Powód jest prosty. Jeszcze niedawno drogi w Albanii były w fatalnym stanie i potrzeba było na nie dobrych samochodów, które wytrzymają wpadanie w setki dziur. A dla Albańczyka mercedes jest synonimem jakości. Zresztą za czasów Envere Hodży ludziom nie wolno było posiadać samochodów do użytku prywatnego. No to teraz kupują na potęgę. Albania w obecnej chwili jest jednym wielkim placem budowy. Nie tylko drogi, ale i cała infrastruktura turystyczna jest w trakcie powstawania. Hotele, sklepy, promenady czy nawet plaże. Kiedy przejeżdżamy przez Wlorę widzimy taki oto obrazek: Hotel w pierwszej linii przy plaży, z którego wychodzą turyści z dmuchanymi materacami, ale muszą przedostać się przez bardzo ruchliwą ulicę, która właśnie jest w remoncie, żeby wejść na plażę, po której między ręcznikami jeżdżą koparki usypując tony piachu. Czy to jest wypoczynek? Nie wiem, ale takie atrakcje fundują swoim klientom biura podróży. Jak dobrze, że jesteśmy całkowicie niezależni w trakcie swoich wyjazdów i możemy dowolnie układać plan naszego pobytu. Za miejscowością Orikum zaczyna się ostry podjazd. Megan obciążony do granic możliwości ledwo zipie. Po przejechaniu najwyższego miejsca zaczyna się bardzo mocny zjazd. Cały czas gdzie się da hamuję silnikiem, ale w zakrętach hamulce bardzo mocno się grzeją. W końcu zjeżdżamy na punkt widokowy i oprócz podziwiania z dużej wysokości miejsca gdzie łączy się Adriatyk z Morzem Jońskim, daję przede wszystkim ostygnąć autu. Stąd już niedaleko do Himare, w którym zatrzymamy się na przeszło tydzień.