Wstajemy o 3:00 w nocy. Idziemy nocą przez śpiący Rzym. Autobus na lotnisko mamy 4:50 z dworca kolejowego, ale wcześniej trzeba potwierdzić w jakiejś kafejce obok przystanku, że będziemy nim jechali. Zachodzimy pół godziny przed odjazdem, a tam tłum ludzi. Ogólny chaos, nikt nie wie o co chodzi, a masa ludzi chce jechać pierwszym autobusem. Następny jedzie za półtorej godziny, a wtedy z samolotem tak na styk. Jakimś cudem udaje nam się wbić do tego pierwszego. Na lotnisku mamy trochę czasu więc łazimy z kąta w kąt.
Powrót do Poznania i do domu bez historii. Jesteśmy w niedzielę rano i wreszcie możemy odpocząć.