Był początek września, o wakacjach już dawno zapomnieliśmy, zresztą były słabe o czym pisałem w odcinkach z Maroka. Czuliśmy jakiś niedosyt. Coś by się zrobiło, gdzieś pojechało, tylko co? Siedzę w pracy przywalony stosem papierów i patrzę przez okno na końcówkę lata, które od kilku sezonów wygląda tak samo. Letni polski monsun (deszcz – zimno – deszcz – bardzo zimno – kilkusekundowy błysk słońca – deszcz) zamienił się już w jesień (deszcz, deszcz, deszcz i bardzo zimno). Ale syf. Dzwoni Kinga, rzadko dzwoni do mnie w czasie pracy, musi mieć już coś naprawdę ważnego.
- Znalazłam Turcję na tydzień za 950zł w allu i to z Poznania
- Na kiedy?
- Za 2 dni
- Daj mi 5 minut zapytam czy dostanę urlop
3 minuty później ja dzwonię
- Bierz :)
Raz w życiu byliśmy na wyjeździe zorganizowanym przez biuro podróży i czuliśmy się dziwnie. Trochę jak na kolonii w czasach dzieciństwa. Wszystko podane, zorganizowane, pani co chwilę sprawdza obecność i wyciera nos jak się ubrudzisz. Było to 15 lat temu i wtedy też to była Turcja. Są po prostu kraje gdzie taniej wyjdzie wziąć pakiet u hurtownika niż kombinować samemu lot i hotel.
Kiedy wróciłem do domu dało się wyczuć tą ekscytację, która panuje zawsze przed wyjazdem. Kinga zdążyła już ogarnąć wizy online i ubezpieczenie – co w dalszej części tej historii okaże się dość ważnym aspektem.