Wylatujemy z Poznania wcześnie rano. Jest 6 stopni, a my nie możemy już się doczekać kiedy wskoczymy w letnie ciuchy. Na lotnisku cały ten cyrk z Januszami, tabliczkami i sprawdzaniem obecności. Trochę nas to bawi, trochę drażni, ale nie mieszamy się w to więcej niż musimy. W Antalii lądujemy planowo. Kiedy staję w drzwiach samolotu bucha we mnie gorące powietrze jak z pieca. Uśmiech na gębie, a w głowie „jest dobrze”. Inaczej zapamiętałem to lotnisko 15 lat temu. Rozbudowali się, mnóstwo ludzi i samolotów na płycie. Czekamy około godziny za bagażami, a potem do autokarów, które rozwożą po hotelach. Jedziemy do Side jakieś 80 km. Po drodze rezydent sili się na jakieś żarty, ale ja się wyłączam i chłonę krajobraz za oknem. Oczywiście ledwo wyjechaliśmy z miasta już zaraz postój na parkingu gdzie mają dolę od każdego klienta. Za kebab chcą 15 euro i to taki ten zawinięty w naleśnik. Zresztą nie wiem jak Wy, ale ja uważam że w Turcji kebaby są słabe. Zdecydowanie lepsze są w Polsce robione przez Turków. Pukam im się w czoło i idziemy na lody. Natalia pierwszy raz widziała show z tym lodem i kijem. Nie mogła zrozumieć dlaczego facet ciągle jej daje i zabiera tego loda, a my z Kingą ryczeliśmy ze śmiechu. Jedziemy dalej i po jakiejś godzinie zaczynają wysiadać kolejni pasażerowie pod swoimi hotelami. Co się rzuca w oczy to podjeżdżamy pod same hotele z pierdyliardem gwiazdek, złote klamki i tego typu klimaty, ale zlokalizowane pośrodku niczego. Dosłownie w szczerym polu. Typ klienta – cały urlop nie wyjdę z hotelu bo było drogo więc muszę wszystko zjeść, wypić i wypływać cały basen. Jedziemy do naszego hotelu, który zupełnie nie pasował do tych, które widzieliśmy do tej pory. W centrum Side kilka kolorowych domków, z recepcją na wolnym powietrzu. Wygląda trochę jak wioska smerfów. Jest basen, do morza bliziutko, do sklepów też, dostaliśmy coś w stylu dwupokojowego mieszkania. Nam się podoba, i tak będziemy tu tylko wracali na noc.