Tłukło mi się to po głowie od dawna i wreszcie chyba dorosłem do realizacji tego pomysłu. Wyjazd zimą do ciepłych krajów. Na przekór wszystkim. Widziałem te zdziwione twarze, które zaskoczone nie mogąc wydusić z siebie słowa, w dziwnym grymasie zdawały się pytać „Jak? Zimą? Przecież zimą jedzie się w góry na narty, stać w kilometrowych kolejkach do wszystkiego, marznąć i moknąć, a nie leżeć pod palmą” A no tak. Jako dzieciak lubiłem jeździć zimą na narty, kiedy były jeszcze u nas zimy. Teraz kiedy mamy w kraju przez 10 miesięcy w roku jesień, jakoś mi się odechciało.
Zawęziłem poszukiwania do dwóch krajów. Całkowicie odmiennych pod każdym względem. Leżących w całkowicie przeciwnych kierunkach, na zupełnie innych kontynentach. Łączyły je dwie rzeczy. Do obu leci się mniej więcej tak samo długo i jest tam ciepło. Jednym z nich była Kuba, drugim Tajlandia. Było mi zupełnie wszystko jedno, do którego z nich polecimy, były tylko 2 kryteria. Pierwszym z nich był termin. Musiał się pokrywać z feriami zimowymi Natalii. Drugim była cena za przelot. W związku z tym, że po kilka razy dziennie wchodzę na różne strony z tanimi lotami, wiem jaka jest różnica pomiędzy standardową ceną biletów, a ile można wycisnąć łapiąc promocje czy błędy taryfowe. Tak więc ustawiłem poprzeczkę że max to 1500zł za lot w dwie strony i czekałem, kto będzie pierwszy. Rozpoczął się wyścig. Pewnego listopadowego dnia nagle jest!!! Wskoczyła Hawana za 1300zł z Amsterdamu. Fiuuu… mamy zwycięzcę. Dzwonię do Kingi i mówię jak sprawa wygląda. Termin pasuje. Do Amsterdamu 800km do dojechania, ale nie takie trasy się robiło, a tu cały czas autostrada. Do tego to jest lot do Mexico City gdzie mamy cały dzień na przesiadkę w jedną i drugą stronę i dopiero dalej do Hawany. To oznacza… ufff… aż nie mogę przestać mówić. Słowa wylewają się z moich ust wartkim strumieniem. Ileż to atrakcji jeszcze w Meksyku!!! Decydujemy się natychmiast. Robimy rezerwację, a potem przez 2 tygodnie czekamy czy nie anulują biletów ze względu na błąd linii lotniczej. Nie anulowali :) W międzyczasie oczywiście zaczynamy ogarniać co ciekawego na Kubie poza Hawaną. Gdzie pojechać co zobaczyć, kwatery, przejazdy, opinie o miejscowościach, plażach. Przekopujemy się przez najróżniejsze blogi i po jakimś czasie mamy plan wyjazdu. Gdzie, ile dni na co potrzebujemy, jak się poruszać po wyspie, zaczynamy organizować kwatery. Od razu odrzuciliśmy spanie w hotelach. Ceny jak dla nas zaporowe. Całe szczęście że rozluźnienie komunistycznego reżimu na wyspie spowodowało to, iż Kubańczycy mogą już wynajmować pokoje, czyli tzw. casa particulares. No i teraz zaczyna się korespondowanie. Na Kubie rzadko gdzie jest internet. Działa tylko na karty prepaid, jest bardzo wolny, co chwilę się rwie i jest dostępny tylko na zasadzie jakiegoś wi-fi na placyku, na którym kłębi się mnóstwo ludzi próbujących się połączyć. Wygląda więc to mniej więcej tak: zadaje pytanie o dostępność i cenę, a odpowiedź przychodzi po 2 dniach, albo wcale. Zaczynam wiec wysyłać zapytania hurtowo po 30 dziennie. Połowa nie odpowiada w ogóle, następnych 10 nie ma wolnych terminów, wybór jest więc mocno ograniczony, ale coś tam się udaje, chociaż bardziej z blogów innych podróżników, którzy zostawili namiary na kwatery, w których nocowali. Wyrabiamy też wizy czyli tzw. karty turysty (Tarjeta de Turista).
Czytając jednak blogi osób, które niedawno były na Kubie, ze wszystkich wyłania się ten sam, całkowicie inny obraz od tego, który sobie wyobrażaliśmy o tym miejscu. No cóż pojedziemy – zobaczymy, a swoimi refleksjami podzielimy się z Wami.