Po załatwieniu wszystkiego pozostało już tylko czekać. Emocje opadły, przyszły święta, nowy rok i dopiero pod koniec stycznia zaczęło się już czuć to podniecenie przed wyjazdem. Cały czas zastanawiałem się gdzie zostawić auto w Amsterdamie na czas wakacji, bo ceny przy lotnisku na 12 dni rujnowały budżet. W końcu na dzień przed wyjazdem ktoś polecał parking przy Hotelu Mariott, który na holenderskim gruponie był z dużą zniżką, a do tego był transfer na lotnisko w cenie. Taaa… weź teraz ogarnij grupon po niderlandzku, rejestrację i te wszystkie formalności. Na szczęście translator pomógł. Dobra, mamy parking.
Mimo że wylot z Amsterdamu jest około 22:00, to z Poznania wyjeżdżamy już o 2:00. Powody są dwa: jest zima, nie wiadomo jakie będą warunki po drodze. Niech się zdarzy jakiś wypadek na autostradzie i będzie zablokowana przez kilka godzin, albo nam się przytrafi jakaś awaria. Wolę mieć zapas czasu. A jak będzie wszystko ok, to sobie zobaczymy trochę Amsterdam.
Droga mija bez żadnych komplikacji i około południa jesteśmy na miejscu. Wjeżdżamy więc w miasto i trochę sobie po nim jeździmy. Znaleźć miejsca do zaparkowania nie sposób, więc czasami gdzieś tylko przystajemy na kilka minut, szybko wyskakujemy na zdjęcia i jedziemy dalej. Poza tym pogoda nie sprzyja, ciężkie chmury, z których co chwile popaduje sprawiają że nie ma przyjemności z oglądania miasta. Po dwóch godzinach takiego kręcenia się jedziemy do hotelu zostawić samochód i resztę czasu spędzamy w lobby. O 18:00 bus zawozi nas na lotnisko. Pokręciliśmy się po sklepach, pooglądaliśmy wystawę z różnymi elementami samolotów – wlazłem oczywiście do kokpitu pilotów i w inne różne ciekawe miejsca. W końcu poszliśmy się odprawić. Lecimy liniami Aeromexico. Pierwszy raz słyszałem o tych liniach robiąc rezerwację i śmiali się ze mnie że polecimy takim towarowym z klatkami z kurami na kolanach, a tu się okazuje że to największa linia w Ameryce Środkowej i lecimy dreamlinerem. Przy nadawaniu bagażu pani odbierająca walizki widząc że mamy bilet łączony do Hawany coś nam tłumaczy, ale ciężko powiedzieć w jakim języku. Taka mieszanka hiszpańskiego i angielskiego, że zrozumieliśmy tylko jak nas zapytała czy zrozumieliśmy :) Jak to się uda i my zalecimy tam gdzie chcemy i nasze bagaże też, to to będzie cud. Terminal na lotnisku jest wielkości naszego województwa, więc do bramki idziemy, idziemy i idziemy. W końcu wchodzimy do samolotu, by za około 10 godzin postawić stopę w „nowym świecie”.