Wiosną 2017 roku siedzieliśmy nad mapą i gapiąc się w nią zastanawialiśmy się gdzie pojechać na letnie wakacje. Wyglądało to mniej więcej tak: może tu? nie tam już byliśmy. To może tutaj? Nieee tam też już byliśmy. To może tu? Nie tam zimno. No tak, to może tu? Nie tam strasznie drogo, a zimowy wyjazd na Kubę i do Meksyku mocno nadszarpnął budżet :( No to gdzie chcesz jechać? Nie wiem. A ty? Też nie wiem, gdzieś gdzie nie byłem, gdzie będzie ciepło, gdzie trochę pochodzimy po górach, trochę poleżymy na plaży i cenowo będzie przystępnie. Hmmmm…
Dla Kingi i Natalii oznaczało to jedno. Znowu nie będzie wylegiwania się na leżaku nad hotelowym basenem, schodzenia na kolację w ładnych sukienkach, tylko jak to nazywają „obóz przetrwania” :) Od dawna gdzieś w zakamarkach mojej głowy kiełkowała myśl o tym kierunku, ale zawsze było coś ciekawszego. Kinga też trochę o tym czytała, ale jakoś nie był to priorytet na jej liście. Postanowiłem zaryzykować i zaproponować. A może pojedziemy na Ukrainę, do Mołdawii, a potem nad morze do Rumunii i pochodzić po Fogaraszach, a na koniec na dwa - trzy dni wpadniemy do Budapesztu? Zapadła grobowa cisza. Sam trochę się przestraszyłem tak napiętego planu i do końca się zastanawiałem czy ja tylko o tym pomyślałem czy powiedziałem to na głos. Po chwili nieznośnej ciszy Natalia pyta: GDZIEEE??? A Kinga jakby wybudzona tym pytaniem z osłupienia w jakie ją wprawiłem: A na ile miesięcy ty chcesz jechać? Coś zacząłem tłumaczyć, bąkać że podczepimy się pod Boże Ciało to jeszcze dwa dni więcej, że w sumie 18, że możemy gdzieś nie jechać. Natalia poszła do swojego pokoju, Kinga do kuchni, myślę sobie dam im ochłonąć.
Wróciliśmy do tematu po kilku dniach. W międzyczasie trochę się przygotowałem, popatrzyłem gdzie co ciekawego, jakie odległości, ile czasu na co potrzeba i zaczął się zarysowywać wstępny plan.