Następnego dnia rano ruszamy w dalszą drogę. Dopóki przez Serbię jedzie się autostradą wszystko jest dobrze, gorzej kiedy ona się kończy. Co prawda za Niszem, po wjeździe w góry zmienia się krajobraz na dużo ciekawszy, ale za to droga zmienia się na jeden pas i jest bardzo kręta. Tworzą się długie konwoje po kilkadziesiąt aut, które nie mogą wyprzedzić człapiącego tira. Granica serbsko – macedońska i kolejny nowy kraj, który odwiedzamy. Macedonia jest chyba najbiedniejszym krajem, który powstał po rozpadzie Jugosławii i patrząc na to jak tam wygląda nieprędko to się zmieni. Ze względu na swoją pagórkowatość i brak wody rolnictwo jest tam bardzo słabo rozwinięte. Gdzieniegdzie tylko widać na stokach posadzone winorośle. Przemysł prawie w ogóle nie istnieje, a ludność poza Skopje skupia się w kilku niewielkich miastach. Za to przez cały kraj prowadzi autostrada, a paliwo jest dużo tańsze niż u nas. Co ciekawe ceny paliw regulowane są odgórnie i na wszystkich stacjach cena jest taka sama. Lejemy pełen bak i jeszcze w kanister, powinno wystarczyć do powrotu. Kiedy dojeżdżamy do granicy greckiej widzimy wielki napis „Welcome to Hellas” i uśmiech sam pojawia się na twarzy. Po całym dniu mówienia co kawałek w budkach na autostradzie i granicach „dobro jutro” i „hwala” prawie krzyknąłem do greckiej celniczki „kalimera”. Puściły wszystkie emocje związane z daleką wyprawą w nieznane i poczułem że wreszcie jesteśmy blisko celu. Pani uśmiechnęła się do nas i pomachała życzliwie. Jesteśmy w Grecji. Jedziemy autostradą wśród kwitnących na różne kolory oleandrów. Szybko, bez żadnych problemów docieramy do Nei Pori i znajdujemy naszą kwaterę.