Po kilku dniach słodkiego lenistwa jedziemy do klasztorów zawieszonych na skałach zwanymi klasztorami meteora. Jeździmy bez nawigacji tylko na znaki i mapę, a w przypadku Grecji tylko na mapę (zaraz wyjaśnię dlaczego). Na szczęście mieliśmy dokładny opis trasy i wiedzieliśmy że bardzo łatwo jest przejechać zjazd do klasztorów, dlatego dobrze go wypatrywaliśmy i udało się bez problemów. Już wyjaśniam dlaczego w Grecji nie da się jeździć na znaki i drogowskazy i bynajmniej nie jest to związane z tym, że używają alfabetu greckiego, który bardziej przypomina cyrylicę niż pismo łacińskie, którego my używamy. Otóż w Grecji istnieje dziwny zwyczaj, powiedziałbym nawet sport narodowy polegający na zaklejaniu i zamalowywaniu wszystkich, ale to kompletnie wszystkich tablic informacyjnych. Na każdym znaku pełno jest naklejek, albo zasmarowany jest pisakami. Jadąc samochodem nic się nie odczyta. Jest to o tyle dziwne że grecy są strasznie leniwi, a tu proszę chce im się włazić gdzieś po słupie żeby zagryzmolić informację.
Mimo wszystko znaleźliśmy drogę do meteorów. Plan ambitnie obejmował zwiedzenie prawie wszystkich klasztorów. Przed wejściem do pierwszego, chociaż upał jest ogromny przebieramy się. Ja zakładam długie spodnie, żona sukienkę zakrywającą nogi. To jej dyżurna sukienka, którą zakłada za każdym razem kiedy odwiedzamy miejsce, w którym należy się stosownie ubrać. Czy to jak w tym przypadku grecki monastyr, czy meczet, czy też kościół każdego innego wyznania. Mamy taką zasadę że szanujemy innych. Jeżeli trzeba zdjąć buty to zdejmujemy, jeżeli trzeba zakryć ramiona czy nogi to zakrywamy. Szanujemy innych, ale też oczekujemy że będziemy szanowani, to zawsze działa w dwie strony.
Już z parkingu widoki są niesamowite. Budynki jakby zawieszone na niedostępnych skałach. Co do niektórych mamy wątpliwości jak tam w ogóle można się dostać, bo wygląda jakby stały na wysokich pionowych skałach bez żadnego dojścia. Idziemy do pierwszego z monastyrów zwanego Wielkim Meteorem. W środku oprócz sali do nabożeństwa urządzone jest także muzeum, w którym przedstawione jest codzienne życie niegdyś mieszkających tu mnichów. Jest także mały ogród z tarasem widokowym, z którego można podziwiać szeroką panoramę okolicy i inne klasztory. Po zwiedzeniu tego największego udajemy się do drugiego z klasztorów. Tu już nie da się podjechać tak blisko samochodem. Zostawiamy go więc na poboczu drogi i w ogromnym upale, wąską ścieżką wspinamy się mocno pod górę. Po dotarciu na miejsce jesteśmy mocno zmęczeni, głównie panującą temperaturą. Zwiedzamy go i stwierdzamy że damy sobie spokój z kolejnymi bo w sumie wszystkie są podobne do siebie, a upał daje nam się mocno we znaki.