Doświadczenie z poprzednich podróży powoduje iż przygotowania idą bardzo sprawnie. Tym razem jednak jest mała różnica. Wiemy ile jesteśmy w stanie przejechać w ciągu dnia i gdzie chcemy zatrzymać się na dłużej, dlatego też rezerwujemy sobie już wcześniej kwatery, w których zatrzymamy się po drodze, a nie jak do tej pory szukamy dopiero na miejscu. I tak pierwszy nocleg wypada nad Balatonem. Wreszcie zobaczymy to wielkie jezioro. Pakowanie, sprawdzenie samochodu i w drogę. Przejazd przez Polskę, Słowację i Węgry bez niespodzianek i około 18:00 docieramy do Keszthely na samym końcu Balatonu. Znajdujemy kwaterę i po chwili idziemy nad jezioro. Oczywiście zaraz zdejmujemy buty i wchodzimy do jeziora. Jest tak jak słyszałem. Idziemy, idziemy, idziemy, a woda cały czas do kolan. Ktoś wpadł na fajny pomysł i wstawił ławkę z parku do jeziora. Można siedzieć na niej i moczyć stopy. Czujemy się trochę jak nad morzem patrząc na atrakcje jakie mijamy. Liczne ośrodki wypoczynkowe, pomosty, wypożyczalnie sprzętu wodnego, plaża z całkiem fajnym piaskiem, gdzie córka ulepiła żółwia i oczywiście budki z jedzeniem. No właśnie jedzenie... W jednej z poprzednich podróży opisywałem jak to zafascynowaliśmy się węgierskimi potrawami i nie ukrywam, że jednym z powodów, dla którego wybraliśmy nocleg w tym kraju była zupa gulaszowa. Niestety nie przyjmują płatności kartą więc idziemy do centrum poszukać bankomatu. W międzyczasie zapada już zmrok i mamy okazję zobaczyć ładnie oświetlony rynek, który jest całkowicie pusty. Wszyscy bawią się nad jeziorem. Jak zawsze jest problem z przeliczeniem HUF na złotówki, więc tak z grubsza liczymy ile mniej więcej będziemy potrzebować i wracamy nad Balaton. Zamawiamy dla każdego porządną porcję zupy gulaszowej takiej prosto z kociołka. Jest rewelacyjna – ostra aż pali, gorąca i pełno w niej mięsa. Jeszcze spacer na nasza kwaterę i z żalem myślimy o tym że jutro rano trzeba będzie jechać dalej, bo tak nam się spodobało że z chęcią spędzilibyśmy tutaj kilka dni.