Rano wyjeżdżamy w kierunku granicy węgiersko – chorwackiej w miejscowości Barcs. Zaskoczeniem dla nas jest wielkość tego posterunku. Bądź co bądź Chorwacja wtedy jeszcze nie była w Unii i była to granica unijna. Posterunek trochę większy od kiosku z gazetami, ruch minimalny, sprawdzenie dokumentów błyskawiczne. Wjechaliśmy do Chorwacji ale tylko na chwilę. Po około 2 godzinach opuszczamy ją by przez przejście Gradiska wjechać do Bośni i Hercegowiny. Naszym oczom ukazuje się inny świat. Pierwsza najbardziej zauważalna zmiana to oczywiście napisy cyrylicą, ale to nie stanowi problemu – rosyjski był w szkole podstawowym językiem obcym, zresztą nie pierwszy raz w naszych wycieczkach napotykamy na „bukwy”. Na głównych drogach częste ubytki w nawierzchni, dużo zniszczonych i opuszczonych domów po działaniach wojennych no i po prostu bieda. Za miastem jest już lepiej, zdecydowanie poprawiła się jakość drogi. W pewnym momencie mijamy jadący orszak weselny z serbskimi flagami. W pierwszym momencie patrzymy na siebie zdziwieni „A ci co? Przecież to nie ten kraj” i dopiero po chwili łapię się za głowę i dociera do mnie – Bośniaccy Serbowie. W jednym momencie dopasowałem do siebie wszystkie klocki bałkańskiej układanki, którą miałem do tej pory rozsypaną w głowie. Rzut oka na mapę i wszystko staje się jasne. Sztuczny kraj stworzony i wciśnięty pomiędzy dwa inne kraje, by rozdzielić walczące ze sobą narody Serbów i Chorwatów. Bośnia do tej pory trzymająca z Serbią i Hercegowina sympatyzująca z Chorwacją stanowią swego rodzaju bufor między nimi. Teraz zrozumiałem, przecież nie zobaczysz Serba na wakacjach w Chorwacji, wolą pojechać do Grecji mimo że mają dalej.