Nieuchronnie nadszedł dzień wyjazdu. Zastanawiamy się kiedy te wakacje minęły, że to już pora. To chyba przez tą ilość atrakcji i wyjazdów nie zorientowaliśmy się jak szybko minął czas. Spakowaliśmy się wieczorem poprzedniego dnia, zostawiając tylko drobiazgi do dopakowania na rano. I tak wygrzebaliśmy się za późno. Droga do Zagrzebia strasznie zatłoczona. Bardzo duży ruch, parkingi oblepione samochodami. Przed Zagrzebiem wpakowaliśmy się w korek do bramek na jakieś półtorej godziny. Trzeba było jechać przez miasto, tam ruch do bramek idzie płynnie, a my stoimy i stoimy. Jeszcze do tego ustawiło mnie do bramki gdzie tylko gotówka, a tu wszystkie kuny wydane. Na szczęście miałem jakiś niewielki zapas euro, bo kartą nie mogłem zapłacić. Postanowiliśmy ominąć Słowenię dlatego wybraliśmy drogę w kierunku Węgier, gdzie mieliśmy do wydania jeszcze trochę forintów i stamtąd wjechaliśmy do Austrii.
Obiecałem Natalii że pójdziemy na karuzele to pójdziemy. Z niewielkimi problemami odnajdujemy Prater. Na początku jest trochę zdezorientowana i nie wie co wybrać. Ja osobiście nie lubię karuzeli, zaraz kręci mi się w głowie i mam wrażenie że wypadnę, ale co było robić. Najpierw idziemy zjechać jakimś stworem z dużej wysokości, na którym bardzo rzuca. Dziecko się cieszy, a ja prawie powyginałem drążki tak się mocno trzymałem. Chodzimy jeszcze trochę, kilka fotek z jakimiś straszydłami i idziemy jeszcze zjechać w drewnianych balach do wody. To już jakoś przeżyłem.