Na lotnisku w sklepie z pamiątkami kupujemy za 15 euro karnet na autobus. Daje on nam zniżkę oraz to że nie musimy za każdym razem kupować biletów. Obowiązuje na wszystkie autobusy jeżdżące po wyspie i po prostu mówi się kierowcy dokąd chce się jechać, a on ściąga z karty odpowiednią kwotę. Wyszperaliśmy w necie jakim autobusem dojedziemy z lotniska do Los Cristianos. Tam mamy przesiadkę i w kolejny autobus, który jedzie do Puerto de Santiago. Ciekawe uczucie kiedy jedzie się pierwszy raz w konkretne miejsce i ma się jedną szansę żeby wysiąść w dobrym miejscu. Nie ma tam wyświetlanych nazw przystanków więc trzeba być czujnym. Poszło nam to bezbłędnie, zarówno przesiadka jak i miejsce docelowe. Po drodze przylepieni do szyb podziwiamy widoki. Od razu nasuwają się 3 spostrzeżenia.
1) Na wyspie w miejscach naturalnych gdzie nie ingerował człowiek nie ma ani kawałka równej, płaskiej przestrzeni. Cała wyspa jest jedną wielką zastygłą lawą, poszarpaną gdzieniegdzie przez ocean. Droga prowadzi cały czas góra dół i z zakrętu w zakręt.
2) Tylko w miejscach gdzie człowiek posadził i pielęgnuje jest coś zielonego i ozdobnego, ale jest to piękne. Mnogość odmian i kolorów wszelkich roślin jest powalająca.
3) Plantacje bananów, banany, wszędzie banany.
Hotel okazuje się jak dla nas bardzo fajny. Mamy dwupokojowy apartament z dużym balkonem na najwyższym piętrze. Po jednej stronie widok na basen, a po drugiej… a jakże na plantację bananów :)