Następnego dnia wybraliśmy się na suk. Przeszliśmy obok pałacu królewskiego, w którym król nie był już od kilku lat i zapuszczamy się w głąb miasta. Po drodze oczywiście co chwile zaczepia nas jakiś tubylec oferując że zaprowadzi nas na suk, Wiadomo nie za darmo. Nie zwracamy na niego uwagi więc celowo pokazuje że źle idziemy i kieruje nas w różne strony. Akurat się przygotowaliśmy i wiemy gdzie iść więc niewiele wskórał i po kilku minutach chodzenia za nami gadania i machania daje za wygraną. Na targu jest fajnie, wszystkim nam się podoba. Jest część typowo spożywcza z owocami i warzywami gdzie zza wielkich gór arbuzów czy pomarańczy machają do nas sprzedawcy. Jest rzeźnik i rybny gdzie śmierdzi niesamowicie, a kawały krów i owiec wiszą jakby przed chwilą zwierzak był na miejscu ćwiartowany. Są w całości głowy krów z wywalonym mózgiem, a to wszystko w rojach much. Jest też sektor małego agd z różnymi garnkami, kopyściami, olejkami i kosmetykami. Do tego momentu jest spokój. Gorzej jak się wejdzie w ciuchy. Tam już zaczyna się ich normalna upierdliwość. Zaczepianie, łapanie i łażenie za człowiekiem. Jak zawsze kupuję sobie koszulkę z flagą kraju. Oczywiście cena zaczyna się w przeliczeniu od jakichś 100zł. W końcu kupuję po wielkich lamentach sprzedawcy za około 40. No i teraz logika araba. Z sąsiednich stoisk widzieli co kupuję. Więc teraz kilku za mną leci z taką sama koszulką czy nie chce kupić jeszcze jednej. Po co? Kupiliśmy jeszcze jakieś owoce co by z głodu nie poumierać, w jakimś okienku bagietki za 1/3 ceny jaka jest w sklepie obok hotelu i wracamy.