Obudziliśmy się około 9:00 miejscowego czasu, a właściwie obudziła nas Kubanka robiąca pranie na podwórzu śpiewając przy tym. Mamy jeszcze jakieś zapasy kanapkowe więc śniadanie robimy nie wychodząc z pokoju. Dziewczyny cieszą się że po dwóch dniach wreszcie mają porządną łazienkę, a ja idę poszukać banku i wymienić kasę. Po wyjściu na ulicę słonko miło grzeje, toczy się codzienne życie Kubańczyków, a ja chłonę to całym sobą. Gwar rozmów, dźwięki dobiegające z różnych warsztatów, ruch uliczny, architektura starej Hawany, mmm… wspaniale. Trochę pokręciłem się po wąskich uliczkach i trafiłem na deptak gdzie wśród najróżniejszych sklepików szybko odnajduję bank.
Na Kubie funkcjonują równolegle dwie waluty. Peso wymienialne, oznaczane jako CUC, wymawiane „kuk”, którego kurs wynosił wtedy około 1:1 z euro, oraz peso cubano, którego kurs to 25:1 z peso wymienialnym. Blade twarze i niemówiący po hiszpańsku w zdecydowanej większości miejsc za wszystko płacą w CUC, natomiast rodowici Kubańczycy posługują się CUP. W praktyce wymiana wygląda w ten sposób, że wymieniasz euro czy dolary na CUC i dopiero następnie możesz jakąś niewielką część (bo i tak nie ma wiele miejsc gdzie można je wydać – ale są i jednak warto ich trochę mieć) CUC wymieniasz na CUP. Koniecznie trzeba zachować wszystkie kwitki, które dostaje się w kantorze czy banku, bo wymiana w drugą stronę możliwa jest tylko z nimi. Dlatego warto wymienić coś na lotnisku, bo jak wam zostaną CUC albo CUP to przed samym powrotem wymienicie je na jakąś normalną walutę, a tak to albo wydać do końca, albo zostaną kolorowe papierki. Ciekawostką jest funkcjonowanie banknotu o nominale 3 CUP. Nieraz będą wam chcieli go sprzedać jako unikat za 3 CUC. Tyle tylko, że ten „unikat” jest normalnie w obiegu i prędzej czy później przy jakimś płaceniu dostaniecie go jako resztę.
Długa kolejka do banku idzie powoli. Przy drzwiach stoi ochroniarz i wpuszcza do banku po jednej osobie. Wymieniam euro na CUC i jeszcze 25 CUC na CUP. Przydają się w komunikacji miejskiej, lodziarniach, piekarniach, na rynku, jednym słowem tam gdzie zaopatrują się Kubańczycy. Zresztą to też nie jest tak, że nie da się kompletnie zapłacić w CUP tam gdzie jest podana cena w CUC. W miejscach prowadzonych przez prywatne osoby przeliczą i zapłacicie, w państwowych może być trudniej.
Kuba nie jest tania. Przynajmniej dla turystów. Przypomina trochę kraje arabskie, tyle tylko że oni się nie targują. Dla turystów mają dużo wyższe ceny niż dla swoich i kroją ile wlezie. Każdy kto ma dostęp do jakiejkolwiek gałęzi turystyki żyje jak pączek w maśle. Obojętnie czy ma pokój do wynajęcia, auto które traktuje jako taksówkę (właściwie każdy samochód na Kubie jest taksówką) budkę z jedzeniem czy choćby rower, to zarabia wielokrotnie więcej niż Kubańczyk pracujący w fabryce czy na plantacji. W tej chwili jest tam ogromny rozłam w społeczeństwie. Część bogaci się w bardzo szybkim tempie i widać to po sprzęcie AGD – RTV, telefonach, samochodach, a część może nie przymiera głodem, ale no nazwijmy to wprost, jest uboga. Będzie o tym później przy okazji kolejnych wpisów.