Następnego dnia rano wypożyczamy od Fernando rowery i jedziemy na Playa Ancon. Cena roweru na cały dzień to 5 CUC czyli chyba więcej niż ten rower jest warty :) Jest przyjemnie ciepło więc droga mija całkiem fajnie. Zatrzymujemy się mniej więcej w połowie trasy przy zatoczce pomiędzy skałami żeby posnurkować. Miejsce dobrze oznaczone, naganiacz stoi przy drodze i zaprasza do baru. Są słomiane parasole pod którymi można się rozbić. Zakładamy płetwy, maski i idziemy z Natalią zanurzyć się w krystalicznej wodzie. Jest trochę kolorowych rybek, podwodne skały, ogólnie fajne miejsce. Po około 2 godzinach jedziemy dalej do Playa Ancon. Na miejscu plaża z bardzo fajnym piaskiem, palmy, słomiane parasole. Jednym słowem sielanka. Parę godzin schodzi nam na kąpielach i wylegiwaniu się na piasku. W końcu po to tutaj przyjechaliśmy. Droga powrotna mija nam miło, bo wracamy późnym popołudniem kiedy nie ma już wielkiego upału.
Na kolację u Fernando zamówiliśmy sobie najwykwintniejsze danie na Kubie czyli homara. Miejscowi mieli przez wiele lat zakaz jedzenia homarów ze względu na rzadkość ich występowania, a te które były, sprzedawano za dewizy turystom, albo do krajów przebrzydłego kapitalizmu :) Nikt oczywiście tego nie przestrzegał, ale ze względu na cenę homary rzadko pojawiały się na stołach Kubańczyków, chyba że sami je sobie złowili. W tutejszej przystani rybackiej akurat nikt nie przywiózł z połowów homara, więc Fernando jechał gdzieś 30 km zanim kupił je dla nas. Myśleliśmy że na kolację dostaniemy tylko tego homara, a tu na pierwsze danie wjechała zupa z soczewicy, następnie danie główne czyli homar z batatami, ryżem i surówką, a na koniec jeszcze deser. Uczta była niesamowita. Nasze żołądki były pełne do granic, a kubki smakowe miło łechtane najróżniejszymi smakami. Bardzo miły dzień, pełen różnych wrażeń, zakończony wspaniałą kolacją – to są wakacje.