Po powrocie z piramid idziemy coś zjeść do jednego z licznych street foodów. Dziewczyny zatrzymują się przy takim ze słodkim, a ja idę znowu na ostre mięcho. Oferta jest ogromna jak tyłki meksykanów. W końcu już nie wiem co wybrać. Siadam obok jakiejś seniory i pokazuję sprzedawcy że chce to co ona. Wygląda dobrze a smakuje jeszcze lepiej. Zresztą pani też zachwala. Zdjęcie pokazuje nazwę i cenę, ale po wrzuceniu w translatora nie mam pojęcia co jadłem. Uwielbiam meksykańskie żarcie. Gdybym miał okazję pojechać tam na dłużej, codziennie chodziłbym na coś innego, a i tak pewnie spróbowałbym ułamek ich kuchni. Za to moje gabaryty wzrosłyby dwukrotnie :) Po jedzeniu idziemy na metro w kierunku lotniska. Widzimy dość smutny obrazek. Cała ściana oklejona zdjęciami zaginionych osób, w tym bardzo wielu dzieci. Po drodze na rynku Natalia kupuje jeszcze sobie fajny plecak. Wieczorem docieramy na lotnisko.