Wracając z Milesti Mici zahaczamy jeszcze o bazar, gdzie dociera do mnie dlaczego Kiszyniów właśnie się tak nazywa. To od kiszenia wszystkiego. Znaleźliśmy stoiska na których można było kupić każdy rodzaj jedzenia w formie kiszonej. Idziemy dalej na obiad do restauracji serwującej regionalne dania. Zamówiliśmy naprawdę dużo. Każdy wziął zupę i drugie danie, do tego całą butelkę wina. Jak to mamy w zwyczaju każdy zamówił co innego, tak żeby można było się wymieniać i spróbować jak najwięcej. Wszystko było rewelacyjne, a rachunek nie przekroczył na nasze 100zł. Kręcimy się jeszcze po mieście. Łuk triumfalny podobny do paryskiego, tyle że kilka razy mniejszy. Reprezentacyjny trawnik z wystrzyżonym napisem Moldova przed jakimś gmaszyskiem. Znaleźliśmy też ładny park z długaśnymi schodami prowadzącymi do jeziora i fontannami. Miasto zmienia się. Oczywiście można w nim znaleźć relikty przeszłości, ale jest też coraz więcej ładnych miejsc.