Przyszedł czas wyjazdu z Mołdawii, która zaskoczyła nas bardzo pozytywnie. Widać że przemiany następują tam bardzo szybko. Oczywiście wszędzie w dalszym ciągu są relikty minionej epoki, ale z dużą siłą wchodzi tam obcy kapitał, który powoduje nieuchronne zmiany.
Jedziemy do wysuniętego najbardziej na południe przejścia pomiędzy Mołdawią a Rumunią w Giurgiulesti. Początkowo droga całkiem dobra, nawet się dziwimy opisom, które czytaliśmy przed wyjazdem na temat stanu dróg. Dojeżdżamy do autonomicznej Republiki Gagauzji. Nie ma tu nic ciekawego, za to droga, która na mapie była zaznaczona jako główna chyba nie do końca nią była w rzeczywistości. Kawałki asfaltu, a pomiędzy nimi piach, żwir i dziury wielkości małego samochodu. Zaczyna się kompletny off road. Przez około 50 km nie wrzucam więcej niż dwójkę, a megan cały jęczy od tego skakania po dziurach. Wreszcie granica. Tankujemy się po korek, zresztą jak wszyscy Rumuni, którzy przyjeżdżają tutaj tylko właśnie na stację benzynową, bo różnica w cenie między Mołdawią a Rumunią jest dość znaczna. Mają nawet specjalne progi najazdowe, żeby wlać do samochodu stojącego pod kątem litr – dwa więcej. Zasada na granicy już nam znana, czyli wpuszczają przez szlaban jakieś 10 aut i dopiero jak się z nimi uporają wpuszczają następne. Z tego co widziałem to chyba standardowo jedno z tej grupy idzie zawsze do przetrzepania. Wiadomo, granica unijna więc szukają fajek, alkoholu, paliwa.