Następnego dnia rano kolano boli jakby mniej, wróciły siły, poprawiła się pogoda. Wszystko wygląda dobrze. Planujemy powrót inną trasą, tak żeby nie podchodzić do szlaku stromą drogą, którą wczoraj tak długo schodziłem. Pytam jeszcze dwóch facetów czy mają coś przeciwbólowego ale nie. Jest jedna kobieta, idę do niej. Myślę sobie że kobiety zawsze mają coś przeciwbólowego – intuicja mnie nie zawiodła. Pani ratuje mnie jakimś tabsem, którego od razu połykam. W międzyczasie widzę że szefowa schroniska rozmawia przez telefon. Ciekawe jak? Tu nigdzie nie ma zasięgu. Staję obok niej i próbuję zadzwonić do Kingi. Nie mieliśmy kontaktu od momentu rozstania się na szlaku. Próbuje ale nic, brak zasięgu. Szefowa pokazuje mi że trzeba telefon postawić dokładnie w tym miejscu na ramie okna, wtedy łapie jedną kreskę, 10 cm dalej już nie ma zasięgu. Ok, dodzwoniłem się do Kingi, u nich wszystko dobrze, spędziły dzień nad jeziorem. Mówię że mam problemy z kolanem, że będziemy szli powoli, że jak mogą to niech wyjdą po nas z apteczką. Umawiamy się przy pierwszym jeziorku. Kinga mówi żebyśmy się spieszyli bo na 17:00 jest przewidziane załamanie pogody. Niedobrze. Ruszamy. Śniadanie robimy po drodze na pierwszym z postojów. Znowu idziemy góra, dół, góra, dół, ile tych podejść i zejść. Po jakichś 3 godzinach spotykamy kilku turystów idących w przeciwną stronę. Udaje mi się od nich dostać jeszcze jedną tabletkę przeciwbólową. Działa. Idę i nie czuję kolana. W pewnym momencie ostre podejście i niespodziewanie wychodzimy przy Oknie Smoków. Po jakimś czasie dochodzimy do podejścia całego w śniegu, tego gdzie wczoraj taki kawał zjechaliśmy na tyłkach. Pod górę idzie dużo wolniej. Dalej jest już łatwiej. Docieramy nad jeziorko przy którym umówiłem się z dziewczynami, ale ich nie widać. Idziemy więc dalej, a tu nagle Kinga wyskakuje zza jakiegoś głazu i nas woła. Schowały się przed wiatrem. Jest 16:00, na horyzoncie widać już ciemne chmury. Nie tracimy czasu. Wszyscy zgodnie w swoich relacjach podkreślali żeby nie schodzić ostatniego zejścia do Balea Lac w deszczu bo kamienie są bardzo śliskie. Lepiej się cofnąć, nadłożyć kawał i zejść inną drogą. Mówię do Natalii żeby już szła przodem, ja łykam kolejne 2 tabletki, krótka wymiana zdań z Kingą i ruszamy. Mamy około godzinę drogi przed sobą. Kiedy stajemy z Piotrem na ostatniej przełęczy z której widać już Balea Lac śmiejemy się, że ten widok wydaje się tak nierealny, mamy wrażenie jak byśmy wracali z końca świata. Tabletki działają, schodzę bez problemu. Dokładnie o 17:00 kiedy weszliśmy do schroniska przy parkingu lunęła z nieba ściana wody. Zdążyliśmy w punkt.
Gdyby ktoś był zainteresowany dołączam link do Wikiloca z mapą trasy. Może się przydać. https://pl.wikiloc.com/szlaki-wspinaczka-gorska/moldoveanu-from-balea-lac-18427204