Wjeżdżając do Estonii ma się wrażenie że to już Skandynawia. Drzewa obrośnięte porostami, zrobiło się chłodniej, niebo jakieś takie sine, znaki przy drodze z reniferami, no i ceny już skandynawskie. W pierwszej kolejności jedziemy pod najwyższą górę czyli Suur Munamagi. Całe szczęście że widziałem wcześniej zdjęcia parkingu bo bym przejechał. To najwyższa góra krajów nadbałtyckich ale ma zaledwie 318 metrów. Tym razem od parkingu mamy krótkie podejście po schodach. Całkiem fajnie udekorowane indiańskimi totemami. Na szczycie sklepik i wieża na którą można wjechać. Jest też kamień oznaczający najwyższy punkt. Po zejściu na dół jedziemy już prosto do Tallina. Zajeżdżamy jeszcze za dnia i po zakwaterowaniu idziemy nad morze. Akurat trafiamy na zachód słońca nad zatoką. Piasek podobny jak u nas tylko plaża wąska, a za nią od razu bloki. Woda lodowata i brudna, za to daleko płytko i przeskakujemy pomiędzy łachami piachu idąc coraz dalej w głąb zatoki. Po zachodzie słońca zrobiło się już zimno więc zbieramy się na kwaterę.