Miejscowość typowo turystyczna. Poza hotelami, knajpami i sklepami z pamiątkami nie ma tu nic więcej. Zatrzęsienie Anglików i Niemców, ale przeważnie rodziny z dziećmi i osoby starsze. Knajpy typowo w stylu brytyjskim, nawet piwo lane jest na pinty, a nie litry. Przy okazji dowiedzieliśmy się że pinta to takie trochę większe pół litra. Akurat są mistrzostwa świata w piłce nożnej, na których nasze nadmuchiwane gwiazdy przegrywają wszystko jak leci, więc chodzimy sobie wieczorami do knajpy na mecze w koszulkach narodowych i z szalikiem i odbieramy od angoli słowa wsparcia po kolejnej porażce. Niedaleko naszego hotelu jest duży Carrefour więc niczego nam nie brakuje i ceny normalne. Kilka pierwszych dni spędzamy na plaży i przy hotelowym basenie. Słońce pali mocno, a woda w morzu jeszcze dość rześka. Trzeba się ruszać. Za to w basenie można siedzieć godzinami. Chyba trzeciego dnia dziewczyny postanowiły pojechać do pobliskiego Zoo Safari. Najpierw objazd kolejką z wagonikami po dużych wybiegach gdzie najróżniejsze afrykańskie zwierzęta chodziły sobie dość swobodnie, a później pieszo do mniejszych klatek. Ogólnie podobało im się bo zwierzaki podchodziły blisko i można się było z nimi pobawić. Kindze oczywiście najbardziej podobały się kolorowe kwiaty.